Mission Accomplished
Bardzo przykra wiadomosc.
Od kilku dni zegnamy sie z piekna dusza Kuby Fedorowicza. W tragicznych okolicznosciach opuscil nas wspanialy mlody czlowiek, niezmordowany poszukiwacz przygod, autostopowicz pelna geba, dusza towarzystwa, tancerz uliczny z La Fuente, popalajacy wesolek, inspirujacy mlodzian, z ktorym kazda spedzona chwila byla przyjemnoscia.
Kube poznalem pewnego stresujacego wieczoru w hostelu Iguana w Cali w styczniu 2010. Tej nocy wrocilem z Ekwadoru z nowa wiza Kolumbijska, przy okazji doswiadczajac napadu z bronia w nocnym autobusie, ale to osobna historia. Wkurwiony, okradziony i zawiedziony wchodze do sali glownej hostelu i widze wysokiego blondyna o kreconych wlosach, dobrze mu bije z twarzy. Zagaduje typka i okazuje sie ze to Polak.
Dzwonie do Juanity, konczymy rozmowe klotnia - Kolumbijczycy nie lubia sluchac historii o zlodziejach i bandytach z usta obcokrajowca - na szczescie mam Polaka pod nosem - mysle sobie. Wracam wiec do Kuby, biore 2 piwka z baru i zaczynam nawijke. Chlopak slucha spokojnie, nie daje zadnych rad, pozwala mi sie wygadac, wyzalic, bije z niego spokoj i zdystansowanie. Jak tu go bylo nie polubic od pierwszej chwili.
Zamiast jednego dnia, Kuba zostaje dluzej. W ciaggu tych kilku dni, poznaje go z kolumbijska kolezanka Vanessa i wraz z meksykanskiem bratem Fernando i innymi Polakami Mackiem i Krzysiem spedzamy kilka wesolych polsko-latynoskich wieczorow w Granadzie - imprezowej dzielnicy Cali. Na kilka dni przed jego wyjazdem, wypijamy z Kuba po 6 kolumbijskich kaw w slynnym Juan Valdez, serducho pyka w rytmie salsy, wymieniamy sie filmami, mp3, dobra energia i z calego serca zycze mu powodzenia w dalszej podrozy. Namawiam go na Ayahuaske i Vipassane, co ku mojej uciesze czyni w Ekwadorze i Peru. Sledze fascynujacego bloga i podziwiam rozwoj talentu reporterskiego. Za kazdym kolejnym artykulem Kuba staje sie jeszcze blizszy. Mysle sobie, bedzie ksiazka jak nic! Przez caly czas trzymam kciuki, po cichu licze na to ze kolejny zakochany Polak osiadzie w Ameryce Poludniowej z milosci, tym razem w Mendozie.
Kuba wroca do Polski i konczy swoja piekna misje w ojczyznie.
Nie pytajcie co sie stalo bo sam nie wiem. Podobno spadl z dachu w Gdyni, a ze lubil sporty extremalny wiec wszystko moglo sie wydarzyc. Jedno jest pewnie, na blogu i w trakcie podrozy odwalil swietna robote i pewnie juz planuje kolejna misja. Dziekuje Ci Bracie. Szkoda ze tak szybko:(
Od kilku dni zegnamy sie z piekna dusza Kuby Fedorowicza. W tragicznych okolicznosciach opuscil nas wspanialy mlody czlowiek, niezmordowany poszukiwacz przygod, autostopowicz pelna geba, dusza towarzystwa, tancerz uliczny z La Fuente, popalajacy wesolek, inspirujacy mlodzian, z ktorym kazda spedzona chwila byla przyjemnoscia.
Kube poznalem pewnego stresujacego wieczoru w hostelu Iguana w Cali w styczniu 2010. Tej nocy wrocilem z Ekwadoru z nowa wiza Kolumbijska, przy okazji doswiadczajac napadu z bronia w nocnym autobusie, ale to osobna historia. Wkurwiony, okradziony i zawiedziony wchodze do sali glownej hostelu i widze wysokiego blondyna o kreconych wlosach, dobrze mu bije z twarzy. Zagaduje typka i okazuje sie ze to Polak.
Dzwonie do Juanity, konczymy rozmowe klotnia - Kolumbijczycy nie lubia sluchac historii o zlodziejach i bandytach z usta obcokrajowca - na szczescie mam Polaka pod nosem - mysle sobie. Wracam wiec do Kuby, biore 2 piwka z baru i zaczynam nawijke. Chlopak slucha spokojnie, nie daje zadnych rad, pozwala mi sie wygadac, wyzalic, bije z niego spokoj i zdystansowanie. Jak tu go bylo nie polubic od pierwszej chwili.
Zamiast jednego dnia, Kuba zostaje dluzej. W ciaggu tych kilku dni, poznaje go z kolumbijska kolezanka Vanessa i wraz z meksykanskiem bratem Fernando i innymi Polakami Mackiem i Krzysiem spedzamy kilka wesolych polsko-latynoskich wieczorow w Granadzie - imprezowej dzielnicy Cali. Na kilka dni przed jego wyjazdem, wypijamy z Kuba po 6 kolumbijskich kaw w slynnym Juan Valdez, serducho pyka w rytmie salsy, wymieniamy sie filmami, mp3, dobra energia i z calego serca zycze mu powodzenia w dalszej podrozy. Namawiam go na Ayahuaske i Vipassane, co ku mojej uciesze czyni w Ekwadorze i Peru. Sledze fascynujacego bloga i podziwiam rozwoj talentu reporterskiego. Za kazdym kolejnym artykulem Kuba staje sie jeszcze blizszy. Mysle sobie, bedzie ksiazka jak nic! Przez caly czas trzymam kciuki, po cichu licze na to ze kolejny zakochany Polak osiadzie w Ameryce Poludniowej z milosci, tym razem w Mendozie.
Kuba wroca do Polski i konczy swoja piekna misje w ojczyznie.
Nie pytajcie co sie stalo bo sam nie wiem. Podobno spadl z dachu w Gdyni, a ze lubil sporty extremalny wiec wszystko moglo sie wydarzyc. Jedno jest pewnie, na blogu i w trakcie podrozy odwalil swietna robote i pewnie juz planuje kolejna misja. Dziekuje Ci Bracie. Szkoda ze tak szybko:(